Po nocy spędzonej z Jamesem (oczywiście do niczego nie doszło), obudził nas jakiś rudy chłopak. Otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku opierając się o ścianę. Jamz usiadł obok i przytulił mnie do siebie.
- Siema stary, masz faj...WIKTORIA?!
- No tak.... A co? - zapytałam zdezorientowana
- Nie poznajesz mnie? To ja Dave.
- MUSTAINE?! - tym razem to ja wbiłam w niego wzrok, tak jak on poprzednio we mnie. Gapiliśmy się tak na siebie przez dłuższą chwilę, potem Dave podszedł i wziął mnie na ręce, obkręcił się kilka razy w okół własne osi. James przygląda się całej sytuacji z zażenowaniem.
- Yyy... skąd wy się znacie? - zapytał drapiąc się po głowie.
- Ze szkoły - powiedzieliśmy prawie jednocześnie.
- James chodź na chwilę... - powiedział rudy wyciągając blondyna do kuchni. Gadali o mnie. Wszystko słyszałam. Ma się szatański słuch, no nie?
- Co Cię z nią łączy?
- Jeszcze nic... ale... a ją kocham... kurwa... to wszystko jest za trudne... Myślisz, że mam u niej jakieś szanse?
- Myślę, że nawet duże, tylko pamiętaj, że jeśli ją skrzywdzisz, za jaja Cię powieszę.
- Okej, okej...
Dave poszedł w jakieś znane tylko przez niego miejsce, a James wróci do mnie.
- Wikuś...
- Co?
- Chodź na spacer...
- Mhmm...
Wyszliśmy z domu. Chodziliśmy po parku milcząc. W pewnym momencie Jemes złapał mnie w tali, przyciągnął do siebie i namiętnie pocałował. Oddawałam się temu. Jakoś tak... chyba zaczynałam go kochać. Nie umiem tego opisać. Zwyczajnie nie potrafię. Nawet nie wiem czy to jeszcze miłość, czy zwyczajna desperacja... Never mind.
Jazm oderwał się ode mnie i przepraszająco spojrzał w oczy. Poczułam, że się rumienię, zresztą tak samo jak on.
- Przepraszam...
- Nie ma za co. - nieśmiało się uśmiechnęłam, a on to odwzajemnił i złapał mnie za ręce.
- Mogę Ci zadać jedno pytanie...?
- Jasne.
- Czy.. czy ty... zostaniesz moją dziewczyną?
- Ja... ja nie wiem co powiedzieć... James...
- Nic nie mów - z rezygnacją opuścił głowę i odwrócił się. Złapałam go za dłoń i obróciłam twarzą do siebie. Spojrzałam głęboko w jego niebieskie oczy. Patrzył na mnie pytająco. Nic nie mówiłam, po prostu go przytuliłam. On lekko zbity z tropu, zapytał:
- Więc?
- Zostanę.
- NA... NAPRAWDĘ?!
- Tak - uśmiechnęłam się. James patrzył na mnie z niedowierzaniem, a ja tylko się szczerzyłam. Kiedy zrozumiał, że ja mówię serio, wziął mnie na ramiona i zaniósł do domu.
"Odstawił" mnie dopiero w kuchni.
- Skarbie, zjesz coś?
- Nie, James, ja się odchudzam.
- Z czego niby?!
- Hmmm... z tłuszczu?
- Jakoś go nie widzę.. Wiem, że nie powienienem, o to pytać, ale... ile ty ważysz?
- Trzydzieści siedem kilo.
- Wzrost?
- Metr pięćdziesiąt sześć.
-To jest już jest anoreksja, wiesz?
- Przesadzasz...
- Nie. Jedz. Nie chcę żebyś umarła. Moje życie straciłoby wtefy sens.
- Naprawdę? - podał mi talerz gofrów.
-Nie, kurwa, na niby. Jesteś moim marzeniem. Zawsze byłaś. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby Ci się coś stało, rozumiesz?
*******
Boże, cóż za wstyd! Ten rozdział miał tu być jezzcze.na urodziny Margaret Mustaine ;___; Poza tym miał być dużo dłuższy tylko coś mi nie wyszło ;__;
Skome.tujcie toooo ._____.